Gdzie pracują starsi ludzie?
Odkąd przekroczyłam magiczną, choć nie wyczekiwaną, czterdziechę, zastanawiam się często – gdzie pracują starsi ludzie? Korporacje, za wyjątkiem kilku kierowników i księgowych – pełne są ludzi młodych. Ogłoszenia o pracę też często sugerują raczej młodszych niż starszych – “dołącz do młodego zespołu”, “wymagane doświadczenie: brak”, względnie 1-2 lata. Starsi w korporacjach są obecni, ale nielicznie. Poza tym pracowników dojrzałych i po 40-stce można zobaczyć w urzędach i w szkołach. W niektórych sklepach też, w sumie wszędzie, ale z moich obserwacji – poza szkołą i urzędem – są w zdecydowanej mniejszości.
Oczywiście to duże uproszczenie i generalizacja, która wyrzuca poza margines wszystko, a raczej wszystkich, którzy nie mieszczą się w tzw. średniej. Ale odkąd na to patrzę, tak to właśnie widzę. Zresztą, sama pracuję w korpo. Jak zaczynałam tam pracę 10 lat temu, byłam “średnia”. Było trochę młodszych, ale byli też liczni starsi ode mnie. Po 10 latach jestem jednym z najstarszych pracowników. Są starsi ode mnie, owszem, ale są w mniejszości. Natomiast liczba osób, które spokojnie mogłyby być moimi dziećmi jest ogromna i rośnie w tempie geometrycznym.
Mam wielu znajomych w moim wieku, wiadomo. Robią różne rzeczy. Ale naprawdę satysfakcjonująca pracę mają tylko ci, którzy są wąskimi specjalistami albo karierowiczami albo mają własne firmy – a przynajmniej ich spora część. Zwykli specjaliści – od marketingu, od reklamy, od PR, od sprzedaży, od nieruchomości, czy nawet kierownicy niższego szczebla – zaczynają się niecierpliwie wiercić i rozglądać. Tyle, że z marnym skutkiem. Więc pytam – o co chodzi? Czy jeśli masz umiejętności, zdolności i kompetencje porównywalne z kimś młodszym to z góry przegrywasz w procesie rekrutacji? Czy większe doświadczenie jest mniej cenne niż młodość? A może problem tkwi w nas, w dojrzałych ludziach, którzy mają z tyłu głowy swój wiek i brak im pewności siebie – szczególnie właśnie na tych średnich szczeblach? Złe nastawienie? A może w ogóle nie o to chodzi? Może jesteśmy w tym wieku, a raczej po tylu latach pracy, że jesteśmy najzwyczajniej w świecie wypaleni, zmęczeni pracą dla kogoś, z poczuciem wyzysku, straconego bezpowrotnie czasu? Może to ten czas, kiedy człowiek uświadamia sobie, że bezdyskusyjnie trwa już “druga połowa” i że nie warto robić rzeczy, na które się tak bardzo nie ma ochoty? Że życie jest naprawdę krótkie, a jego koniec faktycznie istnieje i marnowanie tego czasu, który nam został jest zupełnie bez sensu? Bo doskonale wiemy, że tego czasu nam w sumie jeszcze trochę zostało, ale jednocześnie mamy już świadomość, że on tak szybko upłynie, że szkoda każdej minuty, nooo, może godziny, na zmuszanie się przez tyle godzin do robienia rzeczy, których tak naprawdę robić się nie chce. Może już sam fakt spędzania w kieracie 1/3 doby, a wliczając w to dojazdy jeszcze więcej, jest frustrujący, bo zaczynamy patrzeć na ten czas jak na zmarnowany, bo nie czerpiemy z niego pełnymi garściami, tylko raczej – czekamy – na 17.00, na weekend, na święta, na wakacje. O czekaniu pisałam już tutaj: Nie znoszę czekać.
Właściwie to chciałam zadać pytanie gdzie człowiek po 40-stce może i powinien szukać pracy, a wyszło na to, że bardziej frapuje mnie to w jakim miejscu swojego życia, swojej kariery zawodowej, powinien być człowiek dojrzały. Czy jeśli nie jest wysoko wykwalifikowanym specjalistą, naukowcem, osobą, która ma unikalną na rynku wiedzę, na której zarabia, to czy praca dla kogoś, na czyjś rachunek i ku chwale obcej zupełnie osoby jest szczytem marzeń i oczekiwań? Czy powinniśmy być za nią wdzięczni, bo dzięki niej my mamy co włożyć do garnka, a nasz pryncypał do wielu takich takich garnków i z repetą? Czy nie powinniśmy jednak poszukać swojego kawałka podłogi i swojego miejsca na ziemi, do którego będzie się chciało wstawać co rano i które da nie tylko kasę, ale i spełnienie, satysfakcję, spokój i pewnie jeszcze parę rzeczy na “s” 😉 Taki chleb, który będzie sycił, a nie będzie nam jednocześnie szkodził?
Ja póki co mam wrażenie, że jestem chora na celiakię, a mimo to i tak wciąż wpierniczam mój powszedni chleb pszenny. Mam już wysypkę, boleści brzucha i rzygam glutenem, ale wciąż go jem, bo taka moja dola, bo innego nie mam, a coś jeść muszę, bo się przyzwyczaiłam i dostosowałam do trucizny. Bo dzięki tej truciźnie żyję, mimo, że prócz życia nic mi nie daje, a wręcz zabiera. Mam wrażenie, że jeszcze jeden dzień w mojej korpo i wyląduję w kaftanie bezpieczeństwa. Jest “smieszno i straszno”, ale “smieszno” tylko dlatego, że staram się utrzymać dystans i śmiać z tego, na co nie mam wpływu. A “straszno” dlatego, że tonę w oparach absurdu korporacji. Już pomijam fakt, że jestem łatwo zastępowalnym trybikiem. Przede wszystkim jestem w środku niewyemitowanego nigdy odcinka Monty Pytona, choć to co tu się dzieje nie jest aż takie tajne, bo z pewnością Dilbert tu już był… Codziennie w pracy patrzę i słucham, ale to co widzę i słyszę jest dla mnie zupełnie niestrawne. Kto miał kiedyś do czynienia z korporacją powinien mnie zrozumieć. Szczególnie ci, którzy tak jak ja nie rozumieją koncepcji tworzenia nikomu niepotrzebnej pracy w postaci raportów, planów, celów, podsumowań i wszystkich innych dokumentów, które zabierają czas potrzebny na pracę, odwracają od niej uwagę i doprowadzają do tego – i w tym miejscu właśnie teraz się znajduję – że nawet lubiąc swoją pracę, i tak zaczyna się jej nienawidzić.
A w chwilach szczególnie wzniosłych dla korpo budzi się moja punkowa, niezależna i alternatywna dusza, która aż krzyczy z bólu i wstrętu. Tak, najprostsza rada to – walnij tym wszystkim. No właśnie, i chyba do tego sprowadza się moje pytanie pt. gdzie pracują starsi ludzie? Bo jak tym walnąć jak ma się kredyt i trójkę dzieci? Jak tym walnąć, jak zamienić na inny kierat nie jest łatwo? Jak tym walnąć, jak pomysłów na coś swojego nikt nie chce sfinansować, a odwagi na postawienie wszystkiego na jedna kartę brak? Albo samych pomysłów brak?
Nie jestem typem narzekacza. Po prostu szukam odpowiedzi na pytanie jak żyć, jak połączyć chęć życia z potrzebą zarabiania. Jak zrobić to godnie i zgodnie ze sobą?
Photo credits: David Blackwell. / Foter / CC BY-ND
Pracują dla siebie, lub cierpią w milczeniu przeżywając gluten. Dobra, są jeszcze tacy, którzy pracują dla innych, a mimo to czerpią satysfakcję z pracy, o ile cele tych, dla których pracują, są spójne z ich własnymi. “If you don’t set goals for yourself, you are doomed to achieve the goals of someone else.” – Brian Tracy. Tak to jest – kiedy masz 20 lat jesteś skłonna robić to, co nie do końca ci odpowiada, o ile pozwala ci to realizować jakieś inne cele. Kiedy masz 20 więcej uświadamiasz sobie, że życie to nie jest to, na co czekasz, ale to co jest teraz i jeśli każdego ranka modlisz się o 17-tą, 18-nastą czy jakaś inną godzinę, to tak jakbyś każdego dnia mordowała się na nowo, bo chwile utracone na udręce już nigdy nie wrócą. Bo choćbyś przeczytała tysiąc blogów o urodzie, młodsza niż w tej chwili już nie będziesz. Myślę, że jednak warto poszukać jakiegoś fajnego kawałka podłogi. Nawet jeśli chwilowo zarobimy trochę mniej, może chociaż będziemy rozpoczynać dzień z nadzieją, a nie z poczuciem klęski. Nie ma lekko jak się jest po czterdziestce 😉
“uświadamiasz sobie, że życie to nie jest to, na co czekasz, ale to co jest teraz i jeśli każdego ranka modlisz się o 17-tą, 18-nastą czy jakaś inną godzinę, to tak jakbyś każdego dnia mordowała się na nowo, bo chwile utracone na udręce już nigdy nie wrócą.”
W punkt! Choć mam wrażenie, że to gwóźdź w moją trumnę…
na przybicie wieka za wcześnie. Może trzeba by użyć kombinerek i powyciągać gwoździki ;)?
Ja u siebie widzę coraz mniej ofert zleceń i zapytań od pracodawców/zleceniodawców. Bo nie dość, że kobieta, to jeszcze stara, więc nie może zajmować się nowoczesnymi mediami społecznościowymi, copywritingiem, administracją www, itp. Zostało mi tylko kilku starych klientów 🙁
Nasze życie upływa na czekaniu na szczęście, jak zrobię to i to to będę szczęśliwa….itd , walce ze zmarszczkami i grawitacją.Właśnie walczę o nowe lepsze jutro i kombinuję jak się nieco podrychtować i zmienić metrykę chociaż o 10 lat.
świetny blog cała prawda o naszej narodowej egzystencji i ponowoczesnej mordędze, gdzie aparycja ma pierwszy plan .
Ehh, przeczytałam i przyznam szerze, że zdaje sobie sprawę z wielu tez i wniosków wysnutych tutaj. Mimo wszystko nie jest czasem łatwo zachować zdrowy rozsądek, pogodę ducha itp., gdy niekoniecznie jest nam dobrze w danym momencie. Jednakże – dziękuję za wpis! Pozdrawiam gorąco