Późne macierzyństwo oczami rodzica i dziecka
Nie tylko późne macierzyństwo, ale w ogóle posiadanie dzieci to bardzo niebezpieczny temat, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy coraz częściej ludzie świadomie rezygnują z ich posiadania, albo długo odkładają tę decyzję. I z góry uprzedzam, że ja nie mam z tym żadnego problemu, bo to nie moja sprawa i nie mam prawa się w to wtrącać. I nie wtrącam! Nie oceniam, nie moralizuję, nie trzymam żadnej ze stron w dyskusji. To po co o tym piszę? Ano dlatego, że dla mnie osobiście posiadanie dzieci jest bardzo ważne, a to jak bardzo, zrozumiałam dopiero niedawno.
Moje potrójne macierzyństwo
Jestem dość nietypową mamą. Nigdy nie marzyłam o posiadaniu dużej rodziny, nie lubiłam dzieci, niezbyt długo bawiłam się lalkami, nie odczuwałam instynktu macierzyńskiego, nie rajcowały mnie ani niemowlaki ani rezolutne kilkulatki. Szczerze mówiąc, zanim urodziłam pierwsze dziecko, nie trzymałam nigdy na rękach żadnego malucha i to nie dlatego, że nikt mi nigdy dziecka nie powierzył. Nie chciałam i nie czułam takiej potrzeby. Do tej pory, a mija właśnie 13 lat odkąd pierwszy raz zostałam mamą, nie lubię dzieci – żadnych, poza swoimi, oczywiście! 🙂 Nie pozwalają się skupić, zwłaszcza na sobie… Ich potrzeby lubią wygrywać z moimi. Wchodzą z butami w moje uporządkowane życie. Moje życie, ja, mój, moja, moje. Dzieci po prostu zmuszają do pożegnania się ze skrajnym egoizmem, przynajmniej na dłuższą chwilę. Jeśli posiadasz dzieci i pozostajesz skoncentrowana wyłącznie na sobie, wszyscy są nieszczęśliwi.
No dobra, zostałam matką, choć wcale nie było to pragnieniem mojego życia. Wtedy, kilkanaście lat temu, to był ostatni dzwonek na decyzję o dziecku, teraz mało kto rodzi przed 30-stką. Nooo, może nie jest tak, że mało kto, ale zdecydowanie większa grupa kobiet odkłada obecnie macierzyństwo na po 30-stce, a nawet na po 40-stce.
Urodziłam syna, pokochałam go najmocniej na świecie, ale… wcale nie pragnęłam kolejnych dzieci. Przez 6 lat skutecznie się wzbraniałam, ale jak zaszłam w nieplanowaną ciążę, to przewrotnie mnie to ucieszyło. Znów słyszałam ostatni dzwonek – tym razem na drugie dziecko. I tak przyszła na świat moja córka. Oj, trudna istotka. Wytrąciła mnie totalnie z misternie zbudowanej równowagi i poczucia stabilności, jaką dawał mi mój mikroświat – ja, mój syn i nasz święty spokój. Miałam trochę odchowane dziecko, które mogłam podrzucać czasem do babci, a ja, jeszcze dość młoda, lubiłam poszaleć, tym bardziej, że świat wciąż stał przede mną otworem, a przynajmniej tak mi się wydawało. I wtedy, choć nie tak nagle, ale jednak trach, pojawia się w moim życiu wymagająca młoda panna, która odbiera mi, starej, doświadczonej babce, kolejne pokłady egoizmu.
Jakby tego było mało, szybko okazało się także, że córka to także największa lekcja pokory jaka mnie w dotychczasowym życiu spotkała! Całe 6 lat myślałam, ze mój syn jest wspaniałym dzieckiem, bo ja jestem wspaniałą matką – z ogromnym, choć wcześniej ukrytym talentem pedagogicznym. Syn był wymarzonym pierwszym dzieckiem (i nawiasem mówiąc głównie dzięki temu nie strzeliłam sobie w głowę na wieść o drugiej ciąży). Spokojny, samodzielny, mądry, stosunkowo posłuszny, dość łatwo sterowalny, wystarczyło przeczytać jeden poradnik, a już wiedziałam jak sobie poradzić w każdej kryzysowej sytuacji, a do tego – radziłam sobie tak świetnie, że wszystko co zrobiłam – działało! Super mama – tak o sobie myślałam. Do czasu kiedy urodziła się córka… I wtedy okazało się, że dzieci mają różne temperamenty! 😉 I że się od siebie bardzo różnią, a metody, które działają na jedno niekoniecznie działają na drugie. I że charakter też ma ogromne znacznie. O mamma mia, po raz kolejny dostałam po nosie, a moja arogancja została ukarana 😉 I przepraszam za straszny banał – ale znów potwierdziła się stara prawda, że człowiek uczy się całe życie.
Ach, i jeszcze jedno spostrzeżenie! Wtedy, gdy córka była jeszcze wymagającym niemym ssakiem, byłam pewna, że gdyby to ona była moim pierwszym dzieckiem, to albo założyłabym pas cnoty albo używała jednocześnie wszystkich dostępnych rodzajów antykoncepcji, żeby tylko nie przechodzić przez to wszystko jeszcze raz 😉 Żeby już nigdy nie stać się niewolnikiem, nie musieć znów zupełnie pozbyć się siebie, swojego czasu, pasji, zainteresowań, ale też swoich praw, szczególnie prawa do urlopu, weekendu czy zwolnienia lekarskiego. Brzmi okropnie wiem, ale takim właśnie ciągle płaczącym i ciągle wymagającym uparciuchem była córka. (to nie miejsce na tę informację, ale muszę dodać, że jej przeszło i jest teraz uroczą 6-latką, choć charakterek pozostał, przestała tyle płakać i wymagać mojej czujności 24/24 ;)).
Wtem! Życie znów daje mi pstryczka w nos! Bo po 3 kolejnych latach ponownie zostaję mamą! Nielubiąca dzieci egoistka lat 39 i pół, zanim jeszcze doszła do siebie po trudach drugiego macierzyństwa, rodzi trzecie dziecko. I to wtedy kiedy część jej rówieśników właśnie zaczyna cieszyć się odzyskaną wolnością, po odchowaniu potomstwa.
Późne macierzyństwo oczami rodzica
I co w związku z tym? Jestem młodą matką dla syna i starą dla córek… I choć są chwile, w których z zazdrością patrzę na moich rówieśników, którzy swoje nastoletnie dzieci zostawiają same w domu i śmigają w świat – na imprezę, na wystawę, na koncert, do kina, na wakacje we dwoje; mimo to moje potrójne macierzyństwo okazuje się czymś najlepszym co mnie w życiu spotkało. Aż sama nie wierzę, ze to piszę, a jeszcze bardziej – że tak naprawdę czuję. I wydaje mi się, że gdybym była choć trzy lata młodsza, zdecydowałabym się na dziecko numer cztery. Bo jako prawie_jedynaczka (dużo starszy brat, syn taty z pierwszego małżeństwa, który w zasadzie mógłby być moim ojcem), kompletnie nie znam relacji między rodzeństwem, bo nigdy tego nie doświadczyłam. I ta relacja, którą obserwuję między moimi dzieci, mnie zadziwia – codziennie, naprawdę każdego dnia. I wzrusza. Tak, tak, zdecydowanie bardziej wzrusza niż zadziwia, i dzięki temu każdego dnia wiem, że było warto i że oni to najlepsza rzecz jaką w życiu popełniłam. Nie wiem jak się nasze życie potoczy, ale wiem, że ich relacja ma potencjał ponadczasowy, że jeśli nie wydarzy się zło, które zmieni nasz nudny bieg życia, to oni zawsze będą mieli siebie. Tego, co widzę między nimi nie da się porównać z żadną przyjaźnią “nabytą” – to przyjaźń wrodzona i pierwotna. To potencjał przyjaźni na zawsze – jeśli oni tego, co im wpajam nie spieprzą. Bo teraz każda bójka kończy się całusem, a każda wizyta w sklepie już nie brzmi jak “kup mi to” – tylko “weźmy trzy”.
I tak oto teraz zamieniłam marzenia o przygodzie na marzenia o tym, żeby ich obecna więź była wieczna…
No ok, a co ma z tym wspólnego tytułowe późne macierzyństwo? Pomimo, że chyba jednak, tak bardzo ogólnie, ma ono więcej minusów niż plusów, to z drugiej strony – albo miałabym te córki późno albo wcale. Więc późne macierzyństwo ma tę zaletę, że w ogóle pozwala nam zaznać bycia rodzicem, czy to po raz pierwszy czy kolejny – a przecież każde kolejne macierzyństwo jest inne, i to nie tylko dlatego, że dzieci są różne, ale też dlatego, że wszystkie wzajemne relacje w tym układzie zmieniają się z każdym kolejnym członkiem rodziny. Relacja między rodzicami, między rodzicami a dziećmi i relacja między samymi dziećmi jest z każdym kolejnym dzieckiem inna i bardzo różna.
Tak, wolałabym być młodszą mamą, tym bardziej, że argumenty, których kiedyś używałam w obronie późniejszego macierzyństwa, przestały być dla mnie aktualne. Bo jakie to były argumenty? Że się wyszalałam? Fakt – miałam bardzo burzliwą młodość, a potem burzliwą drugą młodość, tuż po 30-stce. Że zrealizowałam się zawodowo i naukowo? Fakt – zrobiłam 3 fakultety, pracowałam od 3-go roku studiów w różnych, dobrych firmach, robiąc tak zwaną karierę. Że…? No właśnie, chyba nie mam kolejnego że? Czyli może jednak nie było warto tak zwlekać z macierzyństwem? Bo studia mogłam robić przy dzieciach, pracować też – dokładnie tak jak robię to teraz. A gdybym wszystkie dzieci urodziła wcześniej, teraz one byłyby odchowane, a ja wciąż mogłabym się realizować tam, gdzie bym chciała. Tylko bez takich ograniczeń jakie naturalnie stwarzają maluchy. Mogłabym tak samo mieć ukończone 3 kierunki studiów, doświadczenie zawodowe – bo przecież mimo gromadki dzieci cały czas pozostawałam i pozostaję aktywna zawodowo. A że straciłabym możliwość balowania? Z perspektywy czasu żadna strata! Zresztą – teraz mogłabym swobodnie poimprezować, z tą różnicą, że bardziej dojrzale i pewnie zdrowiej 😉
Zatem – czy warto mieć dzieci? Dużo dzieci? Tak, warto!
Czy można je pogodzić z nauka i pracą? Tak, można!
Czy trzeba poświęcić siebie, żeby być matką? Można, ale nie trzeba. Jeśli potrzeba realizacji – czegokolwiek własnego – jest silna i wystarcza talentu, pracowitości i samozaparcia – to jak najbardziej można je połączyć z macierzyństwem i wcale nie oznacza to egoizmu, ewentualnie trochę zdrowego – tyle ile trzeba, aby siebie samą lubić i szanować. Ale usilne próby łączenia kariery z macierzyństwem nie są obowiązkowe. Czasem potrzeba poświęcenia się dzieciom jest po prostu silniejsza niż potrzeba pracy, samorealizacji czy robienia kariery i wtedy macierzyństwo jest bardziej intensywne. Ale czy lepsze? To zależy. Bo jeśli kariera jest złudna, a przy tym macierzyństwo kulawe i dzieci zaniedbane, to taka kariera nic nie jest warta. Ale jeśli jest inaczej, to warto próbować połączyć macierzyństwo z karierą, bo to da się zrobić, choć kosztuje to nas, kobiety, znacznie więcej niż mężczyzn. Ale warto, bo satysfakcja jest ogromna.
Czy warto mieć dzieci późno? 😉 Moim zdaniem – jeśli da się wcześniej, to warto mieć je wcześniej. Ale jeśli chce się je mieć, to nie warto rezygnować ze względu na wiek. Bo choć nie rodzi się ich dla siebie, a dla świata, to dają tyle mądrości, wiedzy o życiu i świecie, co żaden uniwersytet, a przy tym nieopisaną masą radości, szczęścia, satysfakcji i miłości (pracy i trudu też, ale to się bezdyskusyjnie zwraca z nawiązką).
Późne macierzyństwo oczami dziecka
Ale, ale. Warto też pamiętać o punkcie widzenia dziecka…. Bo rozważania na temat późnego macierzyństwa z jednej, własnej perspektywy to jednak tylko pół prawdy. A to wszystko wygląda inaczej w oczach dziecka, i wiem co mówię, bo sama jestem nie tylko późnym rodzicem, ale także późnym dzieckiem – szczególnie dla swojego taty, który został ojcem w wieku 46 lat. I cóż, dziś jestem półsierotą – co oczywiście zdarza się dzieciom w każdym wieku i bez względu na wiek rodzica, niemniej mając starszych rodziców statystycznie zostaje się sierotą wcześniej.
Często czyta się, że starsi rodzice nie mają tyle siły, żeby zajmować się dzieckiem. Ja osobiście nigdy jako dzieciak nie odczułam, żeby brakowało mi obecności, aktywności i zaangażowania taty w zabawie ze mną. A przecież teraz jest jeszcze lepiej z kondycją ludzi w wieku dojrzałym – zdrowie, sport i aktywność fizyczna są w modzie i często właśnie w okolicy 40-stki ludzie dbają o swoją formę bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Problemy ze zdrowiem i kondycją pojawiają się zwykle później, ale o tym za chwilę.
Pokutuje też mit, że starsi rodzice mają więcej czasu i są bardziej dyspozycyjni. A ja myślę, że z tym różnie bywa, bez względu na wiek. Akurat rzeczywiście w przypadku mojego taty tak było, że dzięki rencie a potem wcześniejszej emeryturze miał dla mnie dużo czasu, ale w przypadku mamy już nie. Teraz czasy są inne, ale powiedziałabym, że rozważając dyspozycyjność dorosłych znacznie gorsze dla dzieci. Ludzie dużo pracują – najpierw się dorabiają, wykazują, pną po szczeblach kariery, a potem pracują na utrzymanie własnej pozycji albo wraz z dojrzałością rezygnują z pracy w korporacji na rzecz własnego biznesu, i wtedy pracują jeszcze więcej. Sama nie uważam, że teraz mam więcej czasu dla dzieci niż jakbym była mamą trójki 10 lat temu. Więc i ten mit dotyczący zalet późnego macierzyństwa jestem zmuszona obalić.
Według mnie, i to jest moje osobiste zdanie, a nie jedyna słuszna prawda, bo takiej nie odważyłabym się głosić – późne macierzyństwo rodziców z perspektywy dziecka nie ma dodatkowych zalet (innych niż tych wynikających w ogóle z posiadania rodziców ;)), za to ma trzy zasadnicze wady. Pierwszą z nich jest ogromne prawdopodobieństwo zostania sierotą wcześniej niż rówieśnicy. Pomijam kwestie wypadków, chorób, które dotykają także młodszych – po prostu taka jest statystyka, bez względu na przykłady anegdotyczne w stylu – moja babcia dożyła 95 lat w świetnej formie, lepszej niż niejeden 50-latek. Co więcej, i gorzej, wcześniejsza śmierć rodzica to nie tylko osierocenie dzieci. To także pozbawienie swoich wnuków babci czy dziadka, i tej relacji, która jest dla dzieci bezcenna. Mój tata miał syna z pierwszego małżeństwa, doczekał się też dość wcześnie wnuków, dla których był wspaniałym i zaangażowanym dziadkiem. Ale moje dzieci już dziadka nie mają. Nawet nie zdążyły go poznać. Dlatego uważam, o czym sama się boleśnie przekonałam, że wczesna strata starszych rodziców dotyka nie tylko dzieci, ale także wnuków.
Druga rzecz, która kuleje w późnym macierzyństwie to zdrowie rodziców, które w naturalny sposób z wiekiem jest coraz słabsze. Na etapie posiadania małych dzieci, które wymagają ciągłej aktywności, także w nocy, to zwykle jeszcze nie ma większego znaczenia, o czym pisałam wyżej. Ale w kolejnych latach słabnące zdrowie rodziców sprawia, że późne dziecko znacznie wcześniej niż rówieśnicy wchodzi w rolę opiekuna starszego rodzica. Także aktywność starszego rodzica w roli babci czy dziadka jest mierna, bo po prostu brakuje zdrowia i sił. Z radością obserwuję teraz relację moich dzieci z moimi teściami, a ich dziadkami, którzy są stosunkowo młodzi i silni, ale jednocześnie wiem, że ja dla moich wnuków nigdy nie będę tak aktywną babcią. Może się mylę, oby, ale raczej koło 70-80-tki nie będę miała siły pomagać córkom przy wymagających niemowlakach, a tym bardziej później jeździć z nimi na rowerze, biegać po parku czy szaleć na plaży.
Trzecia rzecz to te wciąż powtarzające się pytania, które chyba zna każde późne dziecko czy to twój dziadek czy tata? Pewnie można się na nie uodpornić, ale ja ich nie lubiłam i miałam z tym długo problem. Mimo ogromnej miłości do rodziców, do ojca szczególnie, nigdy tak naprawdę nie przestało mi to przeszkadzać, i do dziś, a pewnie już na zawsze, pozostałam wrażliwa na kwestie wieku. Wciąż porównuję, obserwuję, w żłobku, przedszkolu i szkole – ciągle liczę, który rodzic ile ma lat, jak ja prezentuję się na tym tle, a jak prezentowali się moi rodzice. Nie wiem czy każde dziecko późnych rodziców reaguje w ten sposób, ale ja wraz ze starszymi rodzicami otrzymałam taki właśnie bagaż, którego nie potrafię się pozbyć i sądzę, że analizowanie wieku ludzi pozostanie ze mną na zawsze.
Czy warto mieć późno dzieci?
No dobra. Opisałam się jak głupia, ale co tak naprawdę z tego wynika? Na pewno tylko i wyłącznie mój punkt widzenia i moje spojrzenie – na macierzyństwo w ogóle, a w szczególności na późne macierzyństwo. I choć nigdy nikogo nie namawiałabym na posiadanie dzieci, bo się wtrącać nie lubię, to jeśli ktoś by się wahał, i poszukiwał argumentów, to zdecydowanie dzieci polecam. W dużej ilości – bo mnie akurat autentycznie najbardziej w ich posiadaniu wzrusza więź jaka się buduje między rodzeństwem, czego nigdy nie miałam okazji osobiście zaznać. Bardzo wyraźnie widzę jak inaczej chowają się (okropne słowo!), wychowują, zachowują, dorastają dzieci, które mają rodzeństwo. Jak inny był mój syn przez 6 lat kiedy był jedynakiem, a jak bardzo się zmienił – wyłącznie na plus – po pojawieniu się na świecie sióstr. Jak bardzo moje dziewczynki są ze sobą zżyte i zaprzyjaźnione, jak dla nich wszystkich, także syna, naturalne jest to, że rodzeństwo jest stałą i niezmienną częścią ich życia, że mogą na siebie liczyć (a jak mama krzyczy to trzymają wspólny silny front przeciwko agresorowi ;)), że o sobie zawsze pamiętają, w taki zupełnie niewymuszony, naturalny sposób. Lubię patrzyć na ich kłótnie, które zawsze kończą się buziakami, nawet jeśli przed chwilą w ruchu były łapy i ślina. Lubię jak się razem bawią, zajmują sami sobą, a ja mogę mieć chwilę świętego spokoju – o czym zdecydowanie nie mają pojęcia rodzice jedynaków, a ja podpisuję się obydwoma rękami pod stwierdzeniem (którego chyba jestem autorką), że dużo łatwiej jest z trójką niż z dwójką!
Czy polecam późne macierzyństwo? Nie wiem… Tu już nie ma we mnie tyle entuzjazmu i pewności co przy rozważaniach o sensie posiadania dzieci w ogóle. Bo widzę poważne minusy, którym ciężko zaprzeczyć. Jednak sama podjęłam taką decyzję i to bardzo świadomie, wiedząc co mnie może czekać. Na pewno łatwiej decydować się na późne macierzyństwo jak już się ma starsze dzieci – bo wiadomo co nas czeka, bo można liczyć na pomoc starszaków, bo kiedyś później, w odległej przyszłości (która nadejdzie szybciej niż nam się wydaje) ten najmłodszy dzieciak nie zostaje sam, ma rodzeństwo, rodzinę, na którą (jeśli nic nie spieprzymy w wychowaniu po drodze) zawsze będzie mógł liczyć.
Jedno jest pewne, nigdy nie sądziłam, że będzie mnie kręcił temat dzieci, i nigdy nie przypuszczałam, że dorobię się aż trójki. I powtórzę jeszcze raz na koniec – jeśli byłabym dziś trochę młodsza na pewno zdecydowałabym się na czwarte 🙂
Photo credit: left-hand / Foter / CC BY-ND
Świetny tekst. Szczególnie to o relacjach między rodzeństwem. Podpisuję się obiema rękami 🙂
Witam Panią, dziękuję za ten artykuł. Przeszukiwałam internet, mając nadzieję natrafić na takie uczciwe, nienaukowe podejście do tematu. Sama dobijam 38. Czuję presję czasu, zegar tyka, a moj naturalny zew nie woła, jakby go nie było. skąd więc ma kobieta wiedzieć, co ewentualnie trawie, nie doświadczywszy tego czegoś, co tylko matki wiedzą, czym jest…, czasem brzmi to jak tajemna wiedza…
Jak tu dojść do ładu z ogólnym stwierdzeniem “to najpiekniejsza rzecz, jaka moze ci sie przytrafić”, a chodza wkurzone, buczą na te sowoje najlepsze, co im sie w zyciu przytrafiło, narzekają itd..
Może asocjuje ciążę z bólem, strachem, depresja w związku z wcześniej przebytymi ciężkimi chorobami i poronieniami..? OCzywiście, ze tak.
..a ze jajeczka juz stare, zwiększone ryzyko chorób dziecka…, a wiec jakby strachów było mało, dochodzi kolejny, o to, czy dziecko bedzie zdrowe.?
Wciąż nie znajduję odpowiedzi na wszytskie pytania, może one nie istnieją, jednak dziękuję, że podzieliła się Pani tak szczerze, tym co sama czuła i przez co przechodziła..Odważny akt z Pani strony i ważny dla takich kobiet, jak ja, które szukają natchnienia lub odetchnienia;)
Dziękuję bardzo za miłe słowa 🙂 Jednocześnie współczuję dylematu, podjęcie decyzji o macierzyństwie na pewno jest dla Pani bardzo trudne. I nikt za Panią jej nie podejmie – straszny komunał, ale tak jest. Życzę powodzenia i dobrej decyzji, której nigdy nie będzie musiała Pani żałować. Trzymam kciuki. Jakby chciała Pani pogadać, proszę pisać, nic mądrego nie doradzę, bo odpowiedź jest wyłącznie w Pani, ale wysłucham i wirtualnie wesprę. Pozdrawiam!
Dziękuję za te mądre słowa, które odpowiadają moim rozterkom, obawom… Mam 40 lat i jestem na etapie podejmowania decyzji o drugim dziecku. (córcia ma 7 lat). Wiem, że późno…ale kiedy jak nie teraz. A obawy…jest ich cała masa!! A jednocześnie rodzące się poczucie siły i mocy, że dam radę ( jakiego już dawno nie miałam) Tylko komentarze otoczenia typu “..no ja bym się bała w twoim wieku” wynikające z panującego kultu młodości – nieco osłabiają….
Witam, chciałabym również podziękować za ten artykuł i jednocześnie odnieść się do komentarza Lusi. Mam bardzo podobną sytuację. Mam 13 letniego syna z pierwszego małżeństwa, obecnie jestem w nowym związku, z mężczyzną którego bardzo kocham i wiem, że to TEN. Oboje nie jesteśmy już młodzi – ja 40 lat a mój partner 38. Doszliśmy do wniosku, że moglibyśmy mieć dziecko, a właściwie chcielibyśmy.
Ja jednak bardzo się boję ze względu na wiek i przede wszystkim z uwagi na to, że wychowywałam mojego syna sama przez 10 lat i wiem jak ciężko być samotną matką. Boję się, że dzisiejsze szczęście może mnie opuścić i że zostanę znowu sama. To mnie najbardziej paraliżuje. A z drugiej strony wiem, że nie musi się taka sytuacja powtórzyć. Pozdrawiam wszystkich z podobnym problemem w podjęciu decyzji.
Dziewczyny – Lusia, Marta 🙂 Nie czuję się właściwą osobą do dawania rad, na jakikolwiek temat. A poza tym sama nie znoszę autorytarnego tonu 😉 Nie powiem Wam co powinnyście zrobić, czy też co uważam, że powinnyście. Ale z pełną odpowiedzialnością mogę Wam napisać – jeśli teraz się nie zdecydujecie na kolejne macierzyństwo, to potem, z każdym miesiącem i rokiem, będzie Wam coraz trudniej. A za 2-3 lata, przez które będziecie się wahać, może się okazać, że jest po prostu za późno – i nie piszę o biologii, bo stety niestety ona jest taka, że jeszcze z 10 lat będziemy płodne. Ale psychice, która z czasem może postawić granicę nie do pokonania – przynajmniej moja taką postawiła.
Ja decydowałam się na trzecie dziecko po 38 roku życia – podobnie jak Wy, bo umówmy się, że przed 40-stką rok w tą czy w tamtą wielkiej różnicy nie robi – za to 3 lata po 40-tce już tak. Staraliśmy się o nie bez stresu, uda się to super, nie uda – mamy dwoje i jest dobrze – więc było bez stresu, obsesji, urojonych ciąż co miesiąc etc. Urodziłam mając równo 39,5 – i wiem, że to późno, znam minusy o czym napisałam we wpisie, ale nie żałuję. Z to wiem, że żałowałabym teraz jakbym tej próby nie podjęła. Pewnie nie darłabym szat, nie rozpaczała, ale wiem, że pozostałoby poczucie, że mogłam, a zaniechałam. I w te gorsze dni, jakie wszystkie mamy, na pewno zdarzałoby mi się to rozpamiętywać.
Chcę przez to powiedzieć, że jeśli się wahacie, to nie jest dobry moment, żeby zwlekać. To jest właśnie ostatni dobry moment, żeby spróbować. Nie wiem co bym zrobiła na Waszym miejscu. Tym bardziej, że macierzyństwo to przecież nie tylko urodzenia dziecka, to wszystko co dzieje się potem wokół Was – wsparcie partnera / męża, poczucie bezpieczeństwa, sytuacja finansowa, itp. itd. Ale ja, gdybym to ja miała znów 40 lat – a niestety moje ostatnie urodziny były 42, a 43 zbliżają się szybkim krokiem (buuu!), to ja chciałabym zawalczyć o dziecko. Właśnie w poczuciu, że jak nie teraz, to już nigdy.
To co napisałam nie jest próba namawiania Was na podjęcie decyzji. Chcę wyrazić coś innego – niby jestem niewiele od Was starsza, ale w tej szczególnej sytuacji 2 lata różnicy w metryce to bardzo dużo. Pozornie niewiele, w każdej innej dziedzinie życia, ale w kontekście posiadania dziecka to jest ten przełom, ta granica – po której pewne rzeczy stają się coraz bardziej nieosiągalne i zbliżają się do niemożliwego.
Bardzo Wam życzę właściwych decyzji, z którymi będziecie szczęliwe 🙂
Pozdrawiam!
Przepraszam za razacy brak polskich liter, uniemozliwia mi to komputer.
Nie wiedziec dlaczego, po tak dlugim czasie przypomnialam sobie o tym artykule i zapragnelam go ponownie przeczytac. Naprawde, nie znalazlam bardziej wartosciowego tekstu, niez ten Pani, Pani Clementine.
Od maja 2016 roku minelo juz troche czasu, a rozterki te same oraz tymczasem nadal nie jestem w ciazy;)
Nawet nie wiem, dlaczego do Was Panie pisze, moze jakies wrazenie, ze skoro tu trafilysmy i podzielilysmy kawalkiem duszy, to laczy nas jakas linia – mysle zuchwale.
Wale jak w dym..;) Uczciwie mowic, to oczywiscie wiem, dlaczego pisze. Jestem tez ciekawa, co u Was!
Czy zaszlyscie w ciaze, czy doczekalyscie sie dzieci? Czy wydarzylo sie cos, co przekonalo Was, badz od tego odwiodlo? Czy zycie po decyzji (jakakolwiek ona byla) jest tym, czego oczekiwalyscie? Tak – nie? Jakie sa tego konsekwencje? Wiem, jakie zarozumiale te moje pytania, ja wciaz z bolem serca szukam odpowiedzi, jakiegos sygnalu z nieba, porazenia, niezachwianej niczym pewnosci, ze, to co robie ma sens, ze poczuje zew natury. Ze bede miala “jaja”, zeby powiedziec dosc, zeby nie zwariowac. Ze chcilabym wiedziec, na ile moje starania sa moje, a na ile naleza do oczekiwan innych?…czy Wam w ogole takie pytania przechodzily przez glowe?
Nie oczekuje zlotych rad, ani rozwiazan, jednak, ktorakolwiek z Was mialaby ochote, to prosze – moze/pewnie znajde w Waszych historiach, jakis swoj kawalek.
Jezeli jest to zbyt duzo emocjonalnej golizny, to takze rozumiem.
Serdecznie Was pozdrawiam.
A ja dołączyłam dzisiaj.Mam dzieci 18 i 14 lat.Mój partner(od 11 lat) zapragnął dziecka.Ja 39 lat on 44.Myślę.Zastanawiam się.Szukam plusów i minusów.Ciężko zrezygnować z wygody którą mam a z drugiej strony jeśli wogule to teraz.
Bardzo dobry tekst. Obiektywnie i na temat.
Mnie ten tekst zdołował. Urodziłam jedyne dziecko w wieku prawie 39 lat. Teraz ma 2 lata. Jestem waleczna, nie śpię od tych 2 lat, dziecko mam ultra high need baby, przez to na pewno nie będzie drugiego. Nie dam rady fizycznie. Moja córka będzie sama, chyba ze nauczę ja, ze to nie koniec świata. Nigdy nie żałowałam, ze sprowadziłam ja na ten świat. Choć jest ciężko i pewnie będzie jeszcze trudniej. Na pewno pomogłoby poznawanie większej ilości starszych rodziców, którzy nie robią z tego tragedii. Nie jęczą, nie narzekają, nie porównują i nie punktują. Wtedy i tym dzieciom i rodzicom żyłoby się normalnie